W jakiej części miasta mieszkałeś i dorastałeś?
Jak mówiłem, w północno-zachodniej części miasta, przy ciemnoniebieskiej linii metra: Arbatsko-Pokrowskiej. Mieszkałem w dzielnicy Kuncewo i najbliżej miałem do stacji Mołodiożnaja (Młodzieżowa). Są tam bloki z lat 80., choć w ostatnim czasie duży fragment tej dzielnicy wyburzają.
Słyszałem, że w samej stolicy mają przesiedlić nawet do miliona ludzi.
Tak, bo wyburzają tzw. chruszczowki, stare czteropiętrowe bloki budowane w erze Chruszczowa. Trwa to już od wielu lat, bo te budynki mają swój termin ważności. U nas zawsze się mówiło, że one są tymczasowe, jednak ludzie mieszkają w nich już od 60 lat. Mniejsze bloki już burzą i zamiast nich wznoszą 40-piętrowe wieżowce ogrodzone płotem.
Wychowałeś się w micie Moskwy artystycznej, w micie Arbatu?
Arbat to raczej mit turystyczny.
Tak? W Polsce na przełomie lat 80. i 90. mówiło się o Arbacie w kontekście książki Rybakowa „Dzieci Arbatu” i historii twórców, którzy tam mieszkali: Bułhakowa czy Okudżawy.
Od wielu lat to po prostu bardzo droga ulica handlowa, deptak, przy którym stoją uliczni artyści, ale wszystko odbywa się na pokaz. Co ciekawe, kamienice przy Arbacie mogą zachwycić imponującymi fasadami, ale w rzeczywistości to wydmuszka. Podwórka tych budynków są totalnie zrujnowane. Moi rodzice są ze środowiska artystycznego i od małego poznawałem życie bohemy. Można powiedzieć, że dzieciństwo spędziłem w knajpie przy stacji metra Kitaj-gorod, na ulicy Łubianskij Projezd (Łubianka), która słynie z innego powodu. Lokal nazywał się Kitajskij Liotczik Jao Da – czyli Chiński Pilot Jao Da. Odbywały się w nim koncerty i spotkania artystów.
Jaka dzielnica Moskwy uchodzi dzisiaj za najbardziej artystyczną?
Żadnej części rosyjskiej stolicy nie można tak określić, bo twórcy żyją tam, gdzie się da, i po prostu spotykają się w wybranych miejscach. Moskwa to drogie miasto i w centrum mieszkają przede wszystkim ludzie z wyższym średnim dochodem. Mimo to warto odwiedzić Kitaj-gorod: jest tu sporo lokali, można też urządzić wędrówkę przez podwórka – wejść w jedno i wyjść przez drugie. Albo i nie wyjść (śmiech). To dzielnica kamienic i labirynt podwórek, w których stoją małe cerkiewki, a także kościoły i ciekawe stare domki. Sam lubię oglądać tam balkony: od zewnątrz wydaje się, że stoisz przed zwykłą kamienicą, a wewnątrz znajdujesz piękne balkony, galerie niczym w krajach południowych, we Włoszech czy w Gruzji.
Twoi rodzice urodzili się w Moskwie?
Mama jest z Moskwy, tata przyjechał tam na studia. Ja jestem rezultatem tej radzieckiej wędrówki ludów. Mój dziadek urodził się w Erewaniu i w czasie drugiej wojny światowej przyszedł na piechotę do Rosji, do Stawropola. To ostatnie rosyjskie miasto tuż przed Kaukazem, na wysokości Krymu, niecałe 500 km od Groznego. Mój ojciec przyjechał do Moskwy właśnie ze Stawropola, a moja babcia mieszka tam cały czas. Pociągiem jedzie się tam półtorej doby i ona tak właśnie podróżuje, bo samolot to dla niej większy stres.
Nadal czujesz się moskwianinem?
Znam to miasto, mam swoje moskiewskie historie, jednak przez ostatnich sześć lat bardzo dużo rzeczy się w Moskwie zmieniło – to bardzo dynamiczne miasto. Choć wiele zostało też po staremu, choćby muzea. W Poznaniu czuję głód kulturalny, bo w Moskwie co tydzień mogłem odwiedzić przynajmniej jedną dużą wystawę. Każdego dnia można szwendać się po muzeach, bo jest ich tam mnóstwo, kilkadziesiąt, i wszystkie mają spore, zwykle ciekawe kolekcje. W Państwowej Galerii Trietiakowskiej można się zapoznać ze sztuką rosyjską. Jest też Muzeum Sztuk Pięknych im. Aleksandra Puszkina. Składa się z trzech wielkich budynków: w jednym obejrzymy sztukę Ameryki i Europy XX wieku, w drugim – rzeźby antyczne, mumie egipskie i malarstwo do XX wieku, a w trzecim znajdziemy dzieła z kolekcji prywatnych. Ostatnio byłem tam na znakomitej wystawie Ilji Zdaniewicza. To rosyjski artysta pochodzenia gruzińskiego, którego ojciec był Polakiem. Urodził w Tbilisi i był jednym z pierwszych awangardystów i futurystów. Po rewolucji październikowej wyemigrował do Paryża i tam ożenił się z nigeryjską księżniczką. Artysta pracował dla firmy Chanel jako projektant ornamentów do strojów, robił też książki plastyczne.
Gdzie się spotykasz ze znajomymi, gdy wracasz do Moskwy? W centrum?
Centrum unikam. Na placu Czerwonym byłem może z pięć razy w swoim życiu i nigdy nie widziałem mumii Lenina! Tam chodzą turyści, także z Rosji. Gdy teraz jadę do Moskwy, umawiam się w konkretnym barze. Obecnie w rosyjskiej stolicy panuje moda na piwa kraftowe i co chwila powstają nowe puby. Jest ich mnóstwo, zarówno w centrum, jak i poza nim.
A umawiasz się na jedzenie? Podobno w Moskwie poza drogimi restauracjami turysta nie ma gdzie się posilić.
Gdy wracam, zazwyczaj stołuję się w domu. Gdy chcę wyjść na miasto, to co prawda mam wielki wybór miejsc, ale zwykle są one zabójcze dla portfela. Dużo młodzieży spotyka się w McDonaldach, bo inaczej niż w Polsce różnica w cenach między fast foodami a „normalnymi” restauracjami jest bardzo wyraźna. Są też knajpy na osiedlach, np. gruzińskie.
Gdy jest święto, to mama piecze kaczkę. Jednak typowe jedzenie w moim moskiewskim domu jest gruzińskie. Od czasów ZSRR i mojego dzieciństwa w latach 90. dużo się w rosyjskiej kuchni zmieniło. Kiedyś wszystko było uzależnione od sezonów, a teraz o każdej porze roku można kupić pomidory, paprykę, bakłażany. Dlatego mówię, że kuchnia rosyjska, która była oparta na zaprawach, już nie istnieje. Wcześniej latem przygotowywało się słoiki z piklami i podstawy dań, do których później zimą wystarczyło dorobić sos, by powstał na przykład gulasz. W każdej rodzinie szykowało się jedzenie na zimę, bo bez tego nie byłoby potem co jeść. Teraz to tradycyjne gotowanie zanika.
Nie ma takiego klasyka jak u nas schabowy?
Takim klasykiem jest kotlet mielony takich rozmiarów (Grisza pokazuje złączone pięści – przyp. red.). Podaje się zwykle jego trzy sztuki, a do tego purée ziemniaczane z mlekiem i masłem. Oprócz tego są oczywiście pielmieni.
Ponad dwa lata temu władze miasta postanowiły zlikwidować samowolki budowlane na terenach przy stacjach metra. W nocy z 8 na 9 lutego przyjechały buldożery i wymiotły z Moskwy prawie wszystkie budki z jedzeniem, kwiatami i papierosami. A to był ważny element moskiewskiego życia. W stolicy, gdy poznajesz kogoś nowego i chcesz mu wytłumaczyć, skąd jesteś, zawsze mówisz, przy którym przystanku metra mieszkasz. W mieście żyje prawie 13 milionów ludzi i to pozwala się odnaleźć. Przy stacji metra zawsze stały budki, w których można było doładować telefon, były komisy z komórkami, stoiska z gadżetami, cukierkami, papierosami, kwiaciarnia, fryzjer, bary. Te osiedlowe ryneczki były takimi dzielnicowymi centrami. Tam toczyło się życie przed pracą i w drodze powrotnej: robiło się zakupy, spotykało, rozmawiało. Te punkty były bardzo dochodowe, bo każdy musiał tamtędy przejść. Niestety, teraz tego już nie ma.
A więc dlatego nie można nic przekąsić na ulicy?
W Moskwie sytuacja street foodu jest opłakana – nie ma już prawie klasyków. Kiedyś były pierożki, wypieki z farszem – z mięsem, kapustą, jajkiem, grzybami. Teraz już trudno na nie trafić. Jest za to shaurma, czyli kebab po rosyjsku, który można kupić wszędzie.
Barów mlecznych nie ma, ale są stołówki, zwykle przy uczelniach lub zakładach pracy. Czasem trzeba mieć legitymację, żeby tam wejść. Nie jest zbyt drogo, ale też niezbyt smacznie, ale da się zjeść (śmiech).
A co jest w miejscu tych dawnych budek?
Nic. Jest za to czyściej (śmiech).
To gdzie ludzie kupują kwiaty i papierosy?
Nie kupują. Albo kupują hurtowo w galerii handlowej. Oprócz tego na osiedlach są małe markety, odpowiedniki polskich Żabek, i kwiaciarnie.